Greenwashing, czyli eko ściema
Ochrona środowiska i zasobów naturalnych w ostatnich latach stają się coraz ważniejsze dla ludzi. Chcąc zadbać o planetę i przyszłość kolejnych pokoleń, jako konsumenci staramy się na co dzień dokonywać świadomych wyborów. Niestety, nie jest to łatwe, bo specjaliści od marketingu dostrzegli ten pozytywny trend i postanowili przekuć go w zysk, stosując nieuczciwe praktyki wobec klientów. Tak narodził się greenwashing. O co w nim chodzi?
Greenwashing: pasta do zębów, bank, hotel, prąd – wszystko może być eko
Greenwashing to nic innego, jak przekonywanie ludzi, że dany produkt jest „przyjazny dla środowiska”. Często wbrew faktom. Stąd stosowanie nazw „eko”, „bio”, „organic” w odniesieniu do oferowanych produktów, od żywności po odzież i… usługi bankowe. Przykładowo, na rynku można kupić pastę do zębów – plastikowa tubka zapakowana jest dodatkowo w szare, tekturowe pudełko. Dodajmy – do niczego niepotrzebne. Bank chwali się, że jego karty płatnicze są wykonane z plastiku pochodzącego z odzysku, jakby miało to realny wpływ na środowisko. W reklamach wykorzystywane są sielskie obrazy dzikiej natury, krystalicznie czystej wody i zwierząt, by sprawić wrażenie, że produkt jest częścią natury, choćby chodziło o sprzedaż auta czy pralki.
To najbardziej „niewinne” przykłady greenwashingu. Niestety, często marketingowcy posuwają się do całkiem nieuczciwych chwytów. Na wielu produktach można przeczytać „nie zawiera HCFC”, czy „nie zawiera freonu”, podczas gdy stosowanie tych składników od dawna jest zakazane. „Skóra ekologiczna” to tak naprawdę sztuczne tworzywo – poliester pokryty polichlorkiem winylu (PCV). Pralnie chemiczne są powszechnie nazywane pralniami ekologicznymi, a wytwarzany z miału węglowego opał – ekogroszkiem. W obu przypadkach dodanie „eko” nie ma żadnego uzasadnienia, podobnie, jak określenie „w 100 % naturalny”. Wiele szkodliwych substancji jest pochodzenia naturalnego.
Certyfikaty, nagrody i zielone listki
Zmylić nas mogą również wszelkiego rodzaju fałszywe certyfikaty, nagrody i umieszczane na opakowaniach symbole – najczęściej zielone listki i drzewa. Niektóre firmy same je tworzą, by klient odniósł wrażenie, że ich produkt jest „eko”. Jak wynika z badań Komisji Europejskiej, niemal 50% marek, które w swoich deklaracjach stosują określenie „eko” mija się z prawdą. Dodatkowo 37% firm stosowało niejasne, dwuznaczne terminy związane ze słowem „eko”.
Promowanie pozytywnego wizerunku za pomocą greenwashingu jest niestety powszechną, choć nieuczciwą praktyką. Kupując, warto sceptycznie patrzeć na to, co jest napisane na opakowaniach i z dystansem podchodzić do reklam. Na pewno nie zaszkodzi dokładnie zapoznać się ze składem produktów. Łatwo za pomocą smartfona sprawdzić, na ile rzetelne są „zielone” certyfikaty i co oznaczają nagminnie stosowane skróty nazw. Puste hasła nie zastąpią danych – gdy marka posługuje się komunikatami bez pokrycia (np. „Jesteśmy eko”), ale nie podaje konkretnych liczb – możemy podejrzewać, że są to wyłącznie zabiegi manipulacyjne.
Firma Wtórpol od 30 lat zajmuje się dawaniem drugiego życia odzieży używanej, przywracając na rynek ubrania dobrej jakości oraz przetwarzając odzież zniszczoną, zgodnie z polskimi i unijnymi przepisami dotyczącymi ochrony środowiska. Rocznie do drugiego obiegu wprowadzamy 65 milionów kilogramów tekstyliów. To są fakty bez „eko ściemy”.